W Czeczenii, w towarzystwie ochroniarzy (2004 r.)
Z zawodu jestem dziennikarzem i to zarówno jeśli chodzi o wykształcenie, jak i wykonywaną pracę. Należałem do pierwszego rocznika studentów Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, który po obronie pracy zostawał magistrem dziennikarstwa. Potem jeszcze skończyłem – przepraszam za długą nazwę – studia podyplomowe dla dziennikarzy specjalizujących się w tematyce międzynarodowej w ówczesnym Centrum Kształcenia Służby Zagranicznej. A po wielu latach obroniłem pracę doktorską, zostając doktorem nauk o mediach…
Przez lata pracowałem jako dziennikarz. Najpierw w „Tygodniku Demokratycznym”…
Zdjęcie nietypowe – podczas pracy nad reportażem w kopali soli w Kłodawie
…a po jego likwidacji – przez 21 lat w „Rzeczpospolitej”, w dziale zagranicznym. Jako, że znałem angielski i rosyjski, w ramach „podziału świata” miedzy dziennikarzy działu, dostałem kraje na wschód od Bugu – Ukrainę, Białoruś, Rosję (ale tam zawsze był korespondent „Rz”) i Azję Centralną, a także USA (tyle, że tam również był korespondent), Kanadę, Australię i Oceanię.
Manewry Partnerstwa dla Pokoju w Luizjanie, USA, 1995 r.
Jeździłem przede wszystkim na wschód. Miałem przyjemność przeprowadzania wywiadów z kolejnymi prezydentami Ukrainy: Leonidem Krawczukiem, Leonidem Kuczmą, Wiktorem Juszczenką i Wiktorem Janukowyczem. Przyjemnością były wywiady z pełniącymi rolę szefa państwa przewodniczącymi Rady Najwyższej Białorusi, od Stanisława Szuszkiewicza poczynając i na Siamionie Szareckim kończąc (z tym ostatnim m.in. gdy przebywał już na emigracji w Wilnie). No a wydarzeniem szczególnym było uczestnictwo w wywiadzie z prezydentem Białorusi Aleksandrem Łukaszenką.
Od góry: podczas wywiadu z Aleksandrem Łukaszenką, przywitanie z Wiktorem Juszczenką, wywiad z Wiktorem Janukowyczem…
Miałem też okazję do odwiedzenia bardziej odległych krajów. Na przykład Indii, gdzie przeprowadziłem wywiad z prezydentem (mówił cicho… po angielsku, ale z silnym, indyjskim akcentem… miałem problem, bo rozmowa się nie nagrała na dyktafonie…).
Trzy razy gościłem w Kanadzie. Były to bardzo interesujące podróże, głównie na wschód – Toronto, Ottawa, Quebec – a raz także do Edmonton w prowincji Alberta. Udało mi się odwiedzić rezerwat Indian – Six Nations of the Grand River, porozmawiać z wodzem wybieralnym i wodzami tradycyjnymi, dziedzicznymi; zwiedzić szkołę – ach, gdyby tak wyposażone szkoły były w Warszawie… To jednak temat na odrębną opowieść.
Kilkakrotnie zdarzyło mi się być w miejscach niebezpiecznych. Chyba najbardziej groźnie było w Czeczenii – zdjęcie z dwoma ochroniarzami jest na samej górze. Byłem tam z Janiną Ochojską jako „wolontariusz Polskiej Akcji Humanitarnej”. Trzy razy jeździliśmy z Nazrania w Inguszetii, gdzie mieszkaliśmy, do Groznego. Za każdym razem trzeba było przekraczać granicę ingusko-czeczeńską, gdzie sprawdzali nas rosyjscy żołnierze. A potem 170 kilometrów na godzinę do stolicy Czeczenii. Zwalniać trzeba było tylko wtedy, gdy drogą szli rosyjscy saperzy i jechały transportery opancerzone. Czwartego dnia niesamowity widok: saperzy biegają w kółko, transporter opancerzony się pali, wieżyczka z działkiem odrzucona gdzieś na bok…
Milicja rozpędza opozycyjną demonstrację, Mińsk, grudzień 2010 – zdjęcie zrobione własną komórką…
Niebezpiecznie było i podczas wielkiego pałowania opozycyjnej demonstracji w Mińsku po sfałszowanych wyborach prezydenckich 2010 r. na Białorusi. Ja stałem nieco z boku, przy tzw. czerwonym kościele (czerwony – od koloru budynku), ale gdy grupa demonstrantów usiłowała się wedrzeć do siedziby rządu pojawiła się milicja i atakowała wszystkich – nie koniecznie zwracając uwagę na dziennikarskie akredytacje… Mi jakoś udało się uniknąć milicyjnych pałek.
barykada na Majdanie – zdjęcie zrobione własną komórką…
No i kijowski Majdan też wyglądał groźnie. Zwłaszcza tam, gdzie były ostatnie, wysunięte barykady, a z przodu widać było rząd żołnierzy wojsk wewnętrznych. Tam przecież podczas najbardziej dramatycznych chwil zginęło sto osób!
Zawsze jednak, jeśli jedzie się z legitymacją prasową, to jest nadzieja, że uda się wyjść cało z rozmaitych opresji. Ostatecznie, to się udało – ale przecież wiemy doskonale, że nie wszyscy dziennikarze mają takie szczęście…