Jak sfałszować wybory

Przez 21 lat mojej pracy w „Rzeczpospolitej” zajmowałem się przede wszystkim krajami na wschód od Bugu: Ukrainą, Białorusią, Rosją, Kazachstanem i innymi byłymi republikami ZSRR. Na Ukrainie i Białorusi byłem na niemal wszystkich wyborach. Pewnego razu, gdy odbywały się w odstępie tygodnia, do środy gościłem w Mińsku, a po nocnej podróży pociągiem (i stresującej rozmowie z białoruskim celnikiem, który zainteresował się zdjęciami w aparacie kolegi fotoreportera…) – od czwartku w Kijowie. W Rosji podczas wyborów starałem się być poza Moskwą, gdzie „Rzepa” miała swego korespondenta – raz w Petersburgu, a kiedy indziej w Tiumeniu.

Na Białorusi przed wyborami nie widać plakatów wzywających do głosowania na kandydatów, a jedynie apelujące o udział w wyborach

I miałem mnóstwo możliwości przyglądania się rozmaitym metodom fałszowania wyborów. Od najprostszych, gdzie komisje wyborcze dostawały „z góry” konkretne dane ile jaki kandydat ma otrzymać głosy – po bardzo skomplikowane, w których w głosowaniu proporcjonalnym zmieniano liczbę oddanych głosów w skali całego kraju.

Doszedłem wreszcie do wniosku, że powinienem to opisać. Oczywiście, trzeba było poszukać innych przykładów niż tylko z tych kilku krajów. Zaskoczyło mnie, że do fałszerstw dochodzi także w państwach o ugruntowanej demokracji, w Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Czyli – „cuda nad urną” mogą mieć miejsce wszędzie, także w krajach, w których wszystko powinno działać bez żadnych problemów…

Urny wyborcze na Ukrainie

W krajach rządzonych w sposób dyktatorski trudno mówić o fałszowaniu wyborów w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Patrząc szerzej – są fałszerstwem totalnym, skoro  nie ma możliwości zgłaszania niezależnych kandydatów czy prowadzenia niezależnej agitacji, a o tym kto kandyduje (a nawet ile dostanie głosów) decydują władze.

Plakat wyborczy w Korei Północnej – „wszyscy głosujmy na tak!”. Wszystkie zdjęcia – Wikipedia